Rekolekcje

Rekolekcje Wielkopostne 2011

Rekolekcje Wielkopostne 2011 roku – dla małżeństw w kryzysie, małżeństw niesakramentalnych, osób samotnych oraz cierpiących na różnego rodzaju uzależnienia, prowadził ks. Józef Ciupak SAC

Rozważanie I

Rozpoczynając Wielki Post w Środą Popielcową – wielu z nas w pokorze ducha skłoniło w świątyniach głowy, na które posypany został popiół z wymownie brzmiącymi słowami: nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię; lub też: prochem jesteś i w proch się obrócisz. Rozpamiętywanie tych prawd: o potrzebie nawrócenia, i o znikomości i przemijalności ludzkiego istnienia – to istota Wielkiego Postu, do tego również sprowadzają się założenia i cele każdych rekolekcji. Pięknie istotę tego czasu opisują natchnieni autorzy: prorok Joel woła: „nawróćcie się do Boga całym swym sercem, przez post i płacz, lament. Rozdzierajcie jednak serca wasze, a nie szaty! Nawróćcie się do Pana Boga waszego!... Między przedsionkiem a ołtarzem niechaj płaczą kapłani, słudzy Pańscy! Niech mówią: Przepuść, Panie, przepuść ludowi Twojemu”..

Dzisiejsze nasze rekolekcyjne spotkanie poświęcimy refleksji nad tym, co najbardziej fundamentalne w naszym życiu: nad wiarą.

„Wiara – czytamy u Apostoła Narodów, św. Pawła – jest poręką tych dóbr, których się spodziewamy, dowodem tych rzeczywistości, których nie widzimy. Bez wiary nie można podobać się Bogu. Przystępujący, bowiem do Boga musi uwierzyć, że [Bóg] jest i że wynagradza tych, którzy Go szukają" (Hbr 11, 1)

Czym jest wiara? Jak ją najlepiej określić czy zdefiniować? W zasadzie każdy z nas w coś wierzy, komuś ufa. Chcemy chociażby wierzyć – mimo niekiedy dramatycznych czy traumatycznie przeciwnych doświadczeń – że najbliżsi nie zawiodą naszego zaufania, czy piękna doświadcza przyjaźń nie legnie w gruzach. Właściwie każdy wymiar naszego życia i każda jego chwila osadzone są na wierze w coś lub wierze komuś. Wiara leży u fundamentu wszystkich podejmowanych przez nas inicjatyw i przedsięwzięć – bowiem gdybyśmy nie wierzyli/nie zakładali, że coś nam się uda, nie warto by było podejmować jakichkolwiek działań czy wysiłków.

Wróćmy jednak do pytania, czym tak naprawdę jest wiara w Boga? Czy wiara to jedynie proste potwierdzenie jego istnienia zawierającego się w stwierdzeniu, że Bóg jest, istnieje? Owszem tak, takie potwierdzenie jest niezbędne, ale wiara to coś znacznie więcej. Wiara opiera się (po pierwsze) na bezgranicznym zaufaniu do Boga, (po wtóre zaś) na całkowitym oddaniu mu się i (po trzecie wreszcie) na zawierzeniu Jego mądrości i miłosierdziu. Każdy, kto tak wierzy jest silny, bowiem ma poczucie stałości i mocy: ,,w Tobie Panie zaufałem, nie zawstydzę się na wieki”. W perspektywie wiary odnajduję odpowiedzi na najbardziej fundamentalne pytania dla ludzkiej egzystencji: skąd ten świat; dokąd to wszystko zmierza; czy istnieje życie po życiu; czy warto być prawym i uczciwym; po co – dlaczego i skąd to wszystko w czym jesteśmy, żyjemy i się poruszamy?

Wiara to nie tylko praktyki pobożnościowe; nie można tylko do nich zredukować naszej wiary; aczkolwiek są one bardzo potrzebne i czcigodne, ale wiara to nade wszystko moja – bardzo osobista, indywidualna – relacja z Bogiem. Mimo, że nie widzimy Boga, wiemy, że on jest przy nas, że zawsze możemy mu się zwierzyć, poszukać u niego rady i pomocy. O wiarę też należy się modlić – czasami gorąco i żarliwie się modlić (o czym będę mówił jutro), i za wiarę też trzeba dziękować.

Do tego żeby wiara była pełna – by nie była tylko pustym frazesem, czy nic nie znaczącą figurą retoryczną – potrzebne są jednak i uczynki, ponieważ jak mówi Pismo Święte, ,,wiara bez uczynków jest bezowocna, jest martwa”. Nie można okłamywać samego siebie twierdząc, że jest się osobą wierzącą i jednocześnie nie potwierdzać/nie dokumentować tego czynem i działaniem. Aby nasza wiara była autentyczna, prawdziwa owszem: musimy przestrzegać przykazań, uczestniczyć we mszach i modlitwach, ale nade wszystko starać się na co dzień czynić dobro w swoim otoczeniu. Gdyż Biblia mówi ,,po owocach ich poznacie”. Nie tylko po słowach – choćby najbardziej pięknych, wyszukanych czy znaczonych poetycką stylistyką.

Nasza „przygoda” z wiarą z zasady rozpoczęła się bez naszego w tym udziału. W życiu większości z nas był taki dzień – u jednych było to lat naście, u innych kilkadziesiąt – w którym rodzice, chrzestni przynieśli nas – jako małe kwilące dziecię – do świątyni. I poprosili w naszym imieniu o skarb nieoceniony – o chrzest. Aktem tym wywianowali nas na życie całe, wszczepiając w Chrystusa i włączając w społeczność Kościoła. Podówczas – rodzice i chrzestni w naszym imieniu – wyznali wiarę w Chrystusa, wyrzekli się szatana i wszystkich spraw jego, i zobowiązali się ten zainicjowany proces wzrastania w wierze wspierać i kontynuować.

Otrzymana wtedy łaska wiary wymagała – i dziś też wymaga – nieustannego i delikatnego procesu pielęgnowania, otaczania jej troską. Wiara nie jest rzeczywistością statyczną, niezmienną – lecz wymaga procesu wzrastania, dojrzewania i pielęgnowania. Pierwszym nieodzownym krokiem w tym procesie, było przejście od wiary rodziców, do mojej osobistej wiary. Wszak we chrzcie – obrazowo mówiąc – Chrystus został jakby „doczepiony” do naszego życia poprzez wybór Rodziców. Na pewnym etapie młodzieńczego życia konieczne było przejście od „Chrystusa Rodziców” – do mojego Chrystusa – jako świadomie wybranego Pana i Zbawcy. Bo tylko takie „przejście” mogło sprawić i gwarantować zarazem, że kiedy przestał funkcjonować autorytet Rodziców, kiedy zabrakło ich troski i podpowiedzi czy swoistego nadzoru, to ja mam o czym dalej z Chrystusem rozmawiać: na niedzielnej Eucharystii, w codziennym pacierzu i kształtowaniu, obudowywaniu swojego życia na fundamencie Ewangelii –Dekalogu. I że chcę z Nim rozmawiać, niezależnie od te go, jak pokrętnie czy koślawo ułożyło się moje życie. I że On chce – mimo tego wszystkiego co w moim życiu się pogmatwało – chce się przyjaźnić się ze mną; i jeszcze coś więcej – mówi, że przyszedł właśnie do słabych i chorych, bo lekarza mniej potrzebują zdrowi.

Zauważmy – oto razu pewnego Apostołowie zwracają się do swojego Mistrza ze słowami: Panie przymnóż nam wiary. Prośba ta może budzić zdziwienie: bo Apostołowie byli przy Chrystusie, patrzyli, słyszeli i chłonęli Jego słowa, uczestniczyli w cudownych uzdrowieniach, w karmieniu chlebem tysięcy... a mimo to z bezradnością dziecka proszą: przymnóż nam wiary... Jakże bardzo w tym zawołaniu Apostołowie są nam bliscy: bo i nam trzeba wołać: Panie przymnóż mi wiary, gdy biały chleb, który przyjmujemy i spożywamy – a który zmysłem smaku wyraźnie odczuwamy jako tylko opłatek, a zarazem z wiarą wyznajmy... że Pan i Bóg mój... że za moment ten biały opłatek mocą wypowiedzianych przez kapłana słów stanie się Ciałem Pańskim;

– jakże potrzeba wiary, że słowa człowieka słabego i grzesznego, czasami bardziej grzesznego niż penitent: poprzez formułę ego te absolvo/i ja cię rozgrzeszam – uwalniają od grzechu...;

– potrzebujemy wiary, by za poetą móc wyznać: nie widzą Ciebie moje oczy, nie słyszą Ciebie moje uszy, a jesteś Światłem w mej pomroczy, a jesteś śpiewem mojej duszy.

O wiarę pyta po wielokroć sam Chrystus, warunkując swoje cudowne ingerencje: „czy wierzysz, że mogę ci to uczynić?”; „idź, twoja wiara cię uzdrowiła”; „Jezus widząc ich wiarę…” Momentem skłaniającym do cudownych działań Jezusa była nie świętość i sterylna nienaganność/doskonałość życia proszących, ale głębia prostej wiary: wierzę Panie, ale zaradź memu niedowiarstwu? Czy to nie powinno nas ośmielać – mimo naszej słabości i małości – do ufnego przystępowania do Pana? miejmy odwagę przystępować do Pana "uzbrojeni” nie atutem naszej „doskonałości” jak faryzeusze/saduceusze, ale w postawie celnika bijącego się w piersi i wyznającego: Boże bądź miłościw mnie grzesznemu.

Nasza wiara jest po wielokroć wystawiana na próbę. Bowiem świat, w którym żyjemy, bardzo często wydaje się daleki od tego, o czym zapewnia nas wiara. Doświadczenia zła, cierpienia, niesprawiedliwości i śmierci wydają się zaprzeczać Dobrej Nowinie; mogą one zachwiać wiarą i stać się pokusą czy też pretekstem odejścia od wiary. Powinniśmy wtedy zwrócić się do świadków wiary: Abrahama, który "wbrew nadziei uwierzył nadziei" (Rz 4, 18); do Maryi Dziewicy, która nic nie rozumiejąc w scenie Zwiastowania, mówi „fiat” – niech się tak stanie. Innymi słowy trzeba niekiedy mówić przez łzy czy zaciśnięte zęby: wierzę, ale zaradź memu niedowiarstwu…

O tym, że wiarę trzeba nam nieustannie ożywiać, pielęgnować, rozpalać, przypomina Paweł Apostoł w skierowanym liście do Tymoteusza: „przypominam ci, abyś rozpalił na nowo charyzmat Boży, który jest w tobie przez włożenie moich rąk”. Trzeba nam na nowo rozpalić charyzmat pierwotnej, może dziecięcej czy młodzieńczej gorliwości, może niekiedy nawet fascynacji Bogiem czy wspólnotą Kościoła, która towarzyszyła nam czy w grupie oazowej czy może we wspólnocie ministranckiej, czy w grupie przygotowującej się do przyjęcia pierwszej komunii czy do przyjęcia sakramentu bierzmowania.

Wiarą trzeba rozświetlać naszą codzienność. Zdarza się niekiedy, że w życiu stajemy na rozdrożach, na rozstajach dróg, przeżywamy kryzysy, niemożność skomunikowania się z najbliższymi – nie wiemy co wybrać, w którą stronę skierować swoje kroki, jak się zachować wobec takiego wydarzenia, złożonej propozycji, jawiącej się pokusie? Szukamy wtedy podpowiedzi – dywagujemy, ważymy na szali argumenty „pro” i „contra”, podpytujemy innych, radzimy się – dajemy sobie czas na refleksję, przemyślenie. Mówimy niekiedy – pozwól mi się z tą propozycją, z tym problemem, przespać. Ale jako ludzie wiary – czy te wyzwania rozświetlamy i rozważamy w promieniach wiary; czy pytamy jak postąpiłby Chrystus. Jaką dałby nam podpowiedź – co by zasugerował, na jaki wybór wskazał?

Panie przymnóż nam wiary; wierzę – ale zaradź memu niedowiarstwu – i w tym duchu wyznajmy teraz naszą wiarę…