ŚwiadectwaKto uratował życie?Lato 2007 roku Przed przychodnią lekarską stanęłam o godzinie 6.00, żeby się zarejestrować na kontrolę. Jestem kilka lat po operacji zastawki i udarze mózgu. Przede mną była już jedna kobieta o pokaźnej tuszy. Zamieniłyśmy ze sobą kilka zdań. Po chwili przyszedł jakiś mężczyzna, także dobrze zbudowany. I tak stoimy na chodniku, na ulicy czekając na otwarcie przychodni. Po chwili kobieta mówi, że jej słabo i próbuje usiąść na pobliskim betonowym koszu na śmieci. Usiadła i prosi o pomoc. Słabnie. Staram się ją podtrzymać, a ona całym ciężarem leci na mnie. Zemdlała. Mężczyzna obok odmawia pomocy, tłumacząc się chorobą. Nie zastanawiam się nad sobą, lecz pragnę ją uchronić przed upadkiem na krawężnik. Obejmuję ją i z wysiłkiem układam na trawniku. Jest wciąż nieprzytomna. Szukam możliwości wezwania karetki. Po 15 minutach odwieźli ją do szpitala. Kiedy po czterech godzinach wróciłam przed pokój mojego lekarza, dwoje ludzi poszukiwało osoby, która pomogła polskiej Cygance - jej syn i siostra. Powiedzieli, że tu przed przychodnią ktoś uratował jej życie. Zaniepokoiłam się, co się dalej z nią stało. A oni dziękowali mi tak głośno, że moja lekarka wyszła ze swego gabinetu, by wysłuchać relacji. Znając stan mojego zdrowia, zdziwiła się, że się zdobyłam na taki wysiłek. Tak! Zapomniałam o swojej chorobie, by ratować człowieka. Czułam jednak, że nie ja to robię, ale Ktoś posługuje się moimi rękami, bo normalnie tak ciężkiej osoby nie zdołałabym utrzymać, nawet gdybym była zdrowa. Opowiadała telefonicznie Irena P., Notowała W.K. |