Świadectwa

Alkohol i żona

Przy trasie W-Z wchodzę na Stare Miasto od strony kościoła św. Anny. Jak zawsze rozglądam się wokół, bo im wyżej wchodzi się schodami, tym lepiej można dostrzec piękno miasta. Idę powoli wyżej, lewą stroną, spojrzałam w kierunku ul. Bednarskiej. Zauważam mężczyznę na poręczy-drążku żelaznym, kołyszącego się w pozycji pochylonej. Pomyślałam, że to taka zabawa na drążku. Popatrzyłam przez chwilę i zauważyłam, że mężczyzna jest nietrzeźwy. Jego pozycja jest bardzo niebezpieczna. Z tego miejsca można polecieć w dół... Przechodnie nie zauważają go. Przypatruję się tej scenie z odległości. Odmawiam ,,Zdrowaś Maryjo" w jego intencji. Ale sytuacja nadal jest beznadziejna. Wracam i delikatnie mówię: Proszę pana, zaraz pan spadnie i będzie źle, a nawet bardzo źle! Po chwili namysłu wyjąkał: ,,Ja się tu ukryłem przed moją żonką, aby nie zobaczyła, że tak wyglądam". Proszę go, by stąd odszedł, bo zaraz spadnie. Nie bardzo mnie chciał posłuchać. Powtarzam następnie już bardziej kategorycznie, żeby poszedł ze mną, a tak go przeprowadzę, że żona nie zobaczy. Wtedy zareagował. Podniósł się i dość chwiejnym krokiem usiłował iść. Niestety, był zbyt pijany, by mógł iść za mną. Pozwoliłam mu chwycić się mojej ręki, i zaczęłam go prawie wciągać po schodach w kierunku kościoła Ojców Jezuitów, ponieważ szłam tam na Mszę św. Chwiejąc się obok mnie i trzymając mocno mojej ręki, co chwilę powtarzał: ,,Żeby tylko nie zobaczyła mnie moja żona". Kiedy już byliśmy pod kolumną Zygmunta, uświadomiłam sobie moją sytuację i zaczęłam znów powtarzać w myślach: ,,Zdrowaś Maryjo..." prosząc, żeby tylko nie zobaczyła mnie moja przełożona i aby ktoś przypadkiem nie zrobił mi zdjęcia. Po wejściu do kościoła posadziłam go w ławce. Mam nadzieję, że tam był bezpieczny.

Siostra zakonna

(sytuacja z kwietnia 2006 r.)